Mówił glajciarz do wrony, że ma koncept szalony i że wszystkich zadziwi, łącznie z nielotem kiwi.
Poszedł zaraz do szpaka, by się uczyć od ptaka latać w ostrej termoli, no i nie przyfasolić.
Wnet się udał do czyża; uczyniwszy znak krzyża, czyż go przyjął uprzejmie: tak się ptak człekiem przejmie.
Ów go wysłał do sowy; mędrek, ptak zawodowy. Sowa oczy zrobiła i tak z serca radziła:
Dobry człeku, glajciarzu, to, żeś przyszedł od razu do mej dziupli po rady, znać - łeb nie od parady.
Ja ci rzekę te słowa, mądre tak, jakem sowa: kroki skieruj do kruka - tam to będzie nauka.
Odszedł glajciarz zmartwiony, wyklinając na wrony, szpaki, czyże i sowy, wyszydzając w te słowy:
Mądry jestem okropnie, niech ptaszyska gęś kopnie! Szmatę sam opanuję - w głębi duszy to czuję.
Więc spakował ubranie. Kask i drugie śniadanie wrzucił z glajtem do wora i zakrzyknął: już pora!
A cóż potem? nie pytaj: mógł wyciągnąć kopyta, klif wszak mamy niemały. Mewy same widziały
człeka, który pragnął być ptakiem. Lecz li tylko dziwakiem w ptasich oczach się wydał - toż historia prawdziwa.
Było tak: wczesną porą, wiedzion biedną i chorą wyobraźnią, szaleństwem i źle pojętym męstwem
wpiął się w uprząż - niebogi: poplątały się nogi. W szmatę sam się zawinął, potknął, krzyknął i - zginął
tuż za klifu urwiskiem, sycąc las wrzaskiem, piskiem. Lecz nie koniec to męki: tyłkiem wpadł na kij cienki!
Nic miłego, słuchacze, mogło być ciut inaczej, ale los niełaskawy nie oszczędził niesławy.
Kiedy - z kijkiem w odbycie - glajciarz walczył o życie, uchwytując źdźbeł trawy, lecz ścisk rąk miał zbyt słaby,
zjechał w dół, ścianą klifu, pośród białych mew chichu. Ubłocony nielicho, ale... dosyć! sza! cicho!
Zapytacie być może, jak się zwał ów nieboże. Na chrzcie ..... mu dano, dożywotnie te miano.
Lecz wracając do sprawy, widok był nieciekawy. ..... wisiał na krzakach! Kto to widział - zapłakał.
Ale idźmy na skróty: ..... z sił był wyzuty, więc rozgięły się palce, poddał się w swojej walce.
I w dół runął, na pupę. Pech chciał, że był tam słupek. Fakt: nieduży i lichy, lecz i tak wlazł mu w kichy.
Dalej pisać nie mogę... Przed oczyma, niebogę, swemi mam aż do dzisiaj: to jak spadał, jak wisiał...
Lecz, by smutnej powiastce nadać blasku namiastkę, prawdy dłużej nie kryję: glajciarz ów nadal żyje!
W głowie tego nie mieszczę, jakie można mieć szczęście?! Jaki kredyt u Boga, nim powinie się noga?
Niechaj jednak praktyka z wiersza tego wynika; niechże prosta nauka do łbów kutych zastuka.
Nie dokazuj, glajciarzu, nie skacz z klifu od razu. Ukończ kursy, nauki, potem próbuj tej sztuki
żeglowania w przestrzeni, oderwania od ziemi, ptasich umiejętności, i... szacunku dla kości.
|