Drukuj
Odsłony: 8930

Ocena użytkowników: 4 / 5

Star ActiveStar ActiveStar ActiveStar ActiveStar Inactive
 
 TVN24 Marcin Piętka

 

Producenci celowo postarzają sprzęt, by "umierał" tuż po gwarancji


To aż niewiarygodne: wiele urządzeń  jest konstruowanych w taki sposób, że krótko po upływie terminu gwarancji – psują się. Najgorsze, że jest to zamierzone.


   Co za pech: dokładnie w dwa tygodnie po upływie gwarancji bateria w notebooku odmówiła posłuszeństwa. Telefon komórkowy o wiele za wcześnie przeniósł się do wieczności a drukarka atramentowa za nic w świecie nie chce drukować, chociaż jej kartridże są nowe. Do takich sytuacji dochodzi w Polsce – i zapewne na całym świecie – miliony razy. Pomyśl sam: ilu urządzeń technicznych ty osobiście przestałeś...

używać w ciągu ostatnich pięciu lat, czy to dobrowolnie – ponieważ nowszy produkt wydał się atrakcyjniejszy – czy to pod przymusem, z powodu jakiejś awarii? Ile urządzeń domowych czy biurowych oddałeś na złom lub do centrum recyklingowego albo magazynujesz tymczasowo w piwnicy? Jeśli jesteś typowym polskim konsumentem, na liście urządzeń, których jesteś posiadaczem, znajdują się np. dwa telefony komórkowe, co najmniej jeden komputer bądź notebook, jedna kamera cyfrowa, jeden kineskopowy monitor lub telewizor oraz jedna drukarka. Do tego dojść może jeszcze skaner, odtwarzacz DVD – i cała armada zepsutych drobnych urządzeń oraz zasilaczy. Wielość defektów, które uniemożliwiają dalsze korzystanie z urządzeń, wprawia w konsternację. Ma się wręcz poczucie, że nie jest to przypadek.

 

ANTYWŁAŚCIWOŚCI & MIEJSCA PRZEWIDZIANYCH PĘKNIĘĆ

Typowe przykłady planned obsolescence. Dzięki stosowaniu takich sztuczek wielu producentów umyślnie konstruuje i oddaje w ręce nabywców produkty gorsze, niż by mogły być. 


usterka1

 

usterka2

 

usterka3
 

Wszystko zaczęło się od zwykłych żarówek

 I rzeczywiście – nie jest. W tym, że postęp techniczny obrał taki właśnie kierunek, jest więcej sensu, niż chciałoby się początkowo uwierzyć. A oto historyczny przykład. Przed niemal 90 laty, w Boże Narodzenie 1924, w genewskim hotelu Nobel spotkali się wszyscy najsławniejsi przedstawiciele rozkwitającego wówczas przemysłu oświetleniowego. Jednak motywy ich działania były już niejako mniej świetlane. Pod nazwą „Phoebus” firmy Osram, Philips i General Electrics założyły tajny kartel. Jego celem miało być zwiększenie sprzedaży produktów poprzez zmniejszenie ich trwałości. Mimo że w tamtym czasie można było wyprodukować żarówki o ok. 2500-godzinnym czasie pracy, szefowie fabryk sprzętu oświetleniowego nakazali swoim inżynierom, aby w następnych latach systematycznie i globalnie obniżali przeciętny czas żywotności żarówki, aż do 1000 godzin. Przedsiębiorstwa kontrolowały nawet żarówki konkurencji – jeśli paliły się one zbyt długo, producent, który „zawinił”, musiał płacić karę pozostałym członkom kartelu. Perfidny plan został więc urzeczywistniony: od tego czasu żarówki na całym świecie przepalają się szybciej, a ich sprzedaż dramatycznie wzrosła – na całe dziesięciolecia.Machinacje „Phoebusa” zostały odkryte przez rząd USA dopiero w 1942 roku. Znaleziono niepodważalne dowody w formie spisanych porozumień i udokumentowanych wpłat kar. „Maksiproces”, który potem nastąpił, ciągnął się aż do lat pięćdziesiątych i zakończył się wielkim sukcesem członków kartelu. Wprawdzie wyrok oficjalnie nakazał rozwiązanie kartelu i zabronił sztucznego pogarszania jakości żarówek, jednak dotkliwe i będące przestrogą wielomiliardowe grzywny nie zostały zasądzone. Nic więc dziwnego, że w kolejnych latach sytuacja na rynku wcale się nie zmieniała. Nadal istnieją też mniej lub bardziej utajnione związki pod ciągle zmieniającymi się nazwami. Wskutek tego wbrew całemu postępowi techniki także i dzisiaj większość klasycznych żarówek pali się przez 1000 godzin.

 

Planowe postarzanie: fuszerka w fabryce

Zatem wielkiemu przemysłowi opłaciło się oszustwo w wielkim stylu – i opłaca się po dziś dzień, ponieważ głównym celem przemysłowców jest ostatecznie zarobienie możliwie jak największych pieniędzy, a nie tworzenie produktów o możliwie długiej żywotności. W takim rozumieniu umyślne konstruowanie produktu pod kątem krótszej żywotności zyskało w międzyczasie nazwę planned obsolescence, czyli planowego postarzania produktu. Jeśli wpiszesz to pojęcie w Google’a lub Binga, otrzymasz setki tysięcy wyników, najczęściej od autorów komentarzy, których to zjawisko bardzo złości. Nie da się jednak zaprzeczyć: coraz częściej kupujemy nowe rzecz aby po upływie coraz krótszego odcinka czasu je wyrzucić. Zwłaszcza w branży IT nabywanie wciąż nowych produktów ma jeszcze inną przyczynę. Ciągle jeszcze wzrasta wydajność urządzeń, więc kiedy konsument po relatywnie krótkim okresie wraca do przeglądania ofert, spostrzega, że w międzyczasie sprzęt stał się o wiele lepszy. Stosowanie takiej strategii – czynnie wspierane przez efektowną reklamę i zdecydowany marketing – eksperci nazywają też „psychicznym postarzaniem produktu”. Nagle już nie chcemy starych urządzeń, ponieważ nowe oferują o wiele więcej.

 

Producentów sztuczki z chipami

Producenci przyczyniają się do przyspieszenia obiegu „szybko kupić i jeszcze szybciej wyrzucić”, także wykorzystując ukryte triki i drobne elektroniczne sztuczki. Ulubioną z nich jest taki sposób zamknięcia obudowy, że użytkownik może dotrzeć do wnętrza urządzenia tylko, jeśli zaryzykuje i popsuje sprzęt, a przynajmniej zniszczy czy porysuje jego obudowę. Przoduje w tym oczywiście Apple – np. nowy iPad jest tak mocno sklejony, że bez użycia specjalistycznych narzędzi jego otwarcie jest w ogóle niemożliwe. Do tej samej kategorii sztuczek należy wyposażanie urządzeń w niewymienialną baterię – na stałe zintegrowaną z obudową. Kiedy z biegiem czasu traci ona pojemność użytkową, sprzęt staje się bezwartościowy albo musi zostać odesłany do producenta, który za trud wbudowania nowej baterii każe sobie słono zapłacić.Zadziwiające rzeczy dzieją się za sprawą niektórych kamer cyfrowych, kiedy umieszcza się w nich tanią, nieoryginalną baterię. Malutki chip bezpieczeństwa sprawdza baterię (komunikując się zaszyfrowanym kodem) i jeśli nie ma ona odpowiedniego „sznytu”, zużywa jej energię wielokrotnie szybciej. Pożądany efekt zostaje osiągnięty: ufny klient wścieka się na rzekomo byle jaką, tanią baterię z Chin, zamiast na bezwstydność producenta kamery, który chce sprzedawać jedynie własne baterie. Wytwórcy mogą wspierać planned obsolescence także za pomocą małych chipów-liczników. W ten sposób głowice w niektórych drukarkach atramentowych (oraz baterie w kamerach lub telefonach) po upływie określonego czasu sygnalizują, że nie nadają się już do użytku – mimo iż w rzeczywistości zostało w nich jeszcze całkiem sporo życia.

 

Najczęściej psuje się część warta najwyżej kilka groszy

To, że z drukarkami atramentowymi często dzieją się rzeczy osobliwe, zaczyna być powszechnie wiadome. Mówi się, że właśnie nowe tanie drukarki z tylko częściowo napełnionymi kartridżami funkcjonują na rynku jak miękkie narkotyki, których zadaniem jest uzależnienie użytkowników od drogiego tuszu własnej marki producenta. I aby drogie zasobniki atramentu szybko się opróżniały, wiele drukarek atramentowych „czyści” swoje głowice drukujące podejrzanie często, przy czym zawsze kilka drogich kropel pozostaje w małej gąbce pochłaniającej zużyty atrament. Kiedy gąbka jest pełna, firmware drukarki uparcie twierdzi, że urządzenie jest nieodwracalnie uszkodzone. Jednak w Internecie można znaleźć narzędzia, które po prostu wyzerowują licznik – i proszę bardzo: drukarka działa jak w pierwszych dniach użytkowania. Podobnie skutecznie może postarzyć urządzenie długotrwałe przegrzanie systemu – to dotyczy w zasadzie wszystkich kategorii urządzeń. Całe zło tkwi w kondensatorach elektrolitycznych o zbyt małej mocy, które przy niewystarczającej odporności na ciepło mogą spuchnąć albo eksplodować.

uszkodzine kondensatory

   Ten element za kilkanaście groszy potrafi „sparaliżować” produkty wszystkich typów. Można by dokonać naprawy sprzętu w taki sposób, by jej koszt nie przekroczył kilkunastu złotych, jednak schematy urządzeń są przez producentów trzymane pod kluczem. A ceny części zamiennych utrzymują oni na takim poziomie, że naprawa z reguły w ogóle się nie opłaca – w końcu za niewiele wyższą kwotę otrzymamy zupełnie nowe urządzenie. Tak jest też w przypadku nowych telewizorów z płaskim ekranem. Już od dawna nie mają one – niegdyś typowej dla telewizorów – 10- czy nawet 20-letniej żywotności. Wręcz przeciwnie: często pierwsi klienci zostają po kilku latach nagle przestraszeni, kiedy 46-calowy LED-TV nieoczekiwanie wyzionie ducha, ponieważ podświetlenie przestaje działać. Za przejaw perfidii można też uznać tanie włączniki w monitorach, do których część producentów daje sprężyny plastikowe zamiast metalowych. Jeśli taka sprężyna się złamie, gdy naciśniemy włącznik, nie przepłynie prąd, a na monitorze nie pokaże się żaden obraz. Użytkownicy natychmiast uznają monitor za „martwy” – mimo że zepsuł się tylko jeden element wart 20 groszy.

 

Opór rodzi się w Internecie

Często sztuczki producentów są trudne do udokumentowania. Dowody, które można by przedstawić przed sądem, są dla zwykłych użytkowników niełatwe do uzyskania, a całoroczne testy trwałości całych grup produktów byłyby zbyt dużym obciążeniem. Doskonałym źródłem informacji byliby z pewnością inżynierowie wielkich producentów z branży IT, ale zazwyczaj chcieliby jeszcze trochę popracować w zawodzie. Dlatego protest użytkowników coraz bardziej koncentruje się w Internecie: na forach, blogach i w grupach na Facebooku. Coraz częściej zamieszczane są tam instrukcje, jak z sukcesem reanimować urządzenia pozornie nie do naprawienia. Podejrzani o planowe postarzanie swoich produktów wytwórcy, którzy nie chcą być na celowniku protestujących i krytyków, mogą zrobić całkiem sporo. Mogą np. dobrowolnie dawać dłuższe gwarancje na swoje produkty, udostępniać na swoich stronach internetowych ich pełną dokumentację i oferować części zamienne w przystępnych cenach.

 

UMIESZ LICZYĆ? LICZ NA SIEBIE

Dosyć często można naprawić urządzenia z użyciem części, które kosztują niewiele ponad 10 groszy. ifixit.com to bardzo obszerna i znakomicie zilustrowana baza danych zawierająca tysiące instrukcji (po angielsku) naprawy komputerów, notebooków, smartfonów, kamer cyfrowych, elektrycznego sprzętu domowego, a nawet samochodów – często opisom towarzyszą filmy instruktażowe. Jest to jedna z najbogatszych w informacje tego typu strona w Internecie.

  A Pająk

Moja wypowiedź w TVN24BiŚ

tekst z TVN24 Marcin Piętka

 

 

Planowe postarzanie sprzętu (planned obsolescence) - Marcin Piętka i pełen komentarz dla TVN24BiŚ

http://www.marcinpietka.pl/portal/informatyka/22-planowe-postarzanie-sprzetu-cz-2.html

 

 

Starszy tekst na ww. temat:

 WPROST Numer: 44/2009 (1397)

 

Usterka gwarantowana

     Jeżeli z naszego telefonu komórkowego odpadły wszystkie klawisze, laptop „umarł” po pół roku, a pralka psuje się tak często, że jedyne, co jest w stanie porządnie wyprać, to portfel z gotówki – nie uskarżajmy się na inżynierów i „nowoczesną technologię”. Koncerny produkujące sprzęty domowe celowo skracają ich żywotność, tak by zaczynały się psuć zaraz po upływie gwarancji. W dodatku coraz częściej są to usterki nienaprawialne, co oznacza konieczność wymiany sprzętu na nowy. Oczywiście, lepszy, droższy i „zaprogramowany” tak, byśmy byli zmuszeni kupić jego następcę, który pojawi się na rynku za dwa lata.

     Wielu z nas ma w domu odkurzacz Zelmera. Ale interesujący jest nie ten nowiutki, o sile ssania zawstydzającej czarną dziurę i z funkcją parzenia kawy. Na uwagę zasługuje ten szary, podłużny, kanciasty, kupiony jeszcze w latach 90. Bo ciągle działa. Współczesne produkty tej firmy już nie są takie trwałe. Znaleźli się już specjaliści od organizacji produkcji, którzy doradzili Zelmerowi, by umyślnie „zepsuł" swoje mitycznie trwałe odkurzacze. Właśnie po to, by nie ograniczać rynku i liczby klientów, którym potrzebne będą nowe urządzenia. – Wyobraźmy sobie panią Kowalską, która obejrzała w telewizji reklamę najnowszego, wspaniałego, cichego odkurzacza i już myśli o tym, żeby następnego dnia pójść do sklepu i go kupić. Tymczasem mąż pani Kowalskiej mówi: daj spokój, przecież nasz odkurzacz wciąż działa. Oto dlaczego produkcja trwałych, bezawaryjnych czy niezniszczalnych produktów zupełnie się nie opłaca – mówi „Wprost” Thomas Kolaja, szef firmy doradczej specjalizującej się w zarządzaniu i restrukturyzacji przedsiębiorstw.

Według badań zleconych w 2008 r. przez Whirlpool, producenta sprzętu AGD, trwałość i bezawaryjność to cecha urządzeń, którą klienci wymieniają dopiero jako trzecią pod względem ważności przy decyzji o zakupie. Najważniejsze są cena i oszczędność. To jeden z argumentów, dzięki którym zaczęto eksperymentować z czasem życia produktów. Obecnie czas życia dużego AGD – pralek, zmywarek do naczyń i lodówek – jest projektowany na 10 lat. W wypadku mniejszych produktów, takich jak suszarki do włosów, żelazka czy czajniki elektryczne, to już ledwie 2-3 lata. Według prof. Tadeusza Kulika, prorektora Politechniki Warszawskiej i specjalisty z dziedziny inżynierii materiałowej, producenci celowo ograniczają żywotność urządzeń.

– Firmy zatrudniają inżynierów, którzy projektują w urządzeniach słabe ogniwa, a ich zadaniem jest unieruchomienie sprzętu po określonym czasie pracy – mówi prof. Kulik. Do zainteresowania się tym problemem skłoniły go przykre doświadczenia z dołączonym do komórki zestawem słuchawkowym. Większość rozmów telefonicznych profesor odbywa z jego użyciem i na ogół komplet wytrzymywał nie dłużej niż pół roku. – Przyczyna awarii zawsze była ta sama – pęknięty miedziany przewód tuż przy słuchawce. Przyjrzeliśmy się dokładnie konstrukcji zestawu. Okazało się, że gdyby dwukrotnie zwiększyć średnicę miedzianego kabelka, to urządzenie posłużyłoby wiele lat. Koszt zmiany byłby nieznaczny, bo przewód miał średnicę dziesiątych części milimetra – opowiada prof. Kulik. Od tamtej pory naukowiec przeanalizował już dziesiątki domowych sprzętów. Czy można dokładnie zaprojektować czas ich życia? Twierdzi, że tak.

– W laboratoriach producentów urządzenia poddawane są testom wytrzymałościowym. Na tej podstawie określa się liczbę cykli użycia, np. ile tysięcy razy można otworzyć i zamknąć opiekacz do kanapek. Kiedy już to wiemy, wystarczy zaprojektować kluczowe części z mniej trwałych materiałów, choćby zastępując metal tworzywem. I oto odpowiedź dla tych, którzy pytają, jak to możliwe, że awaria przydarzyła się miesiąc po upływie gwarancji producenta – mówi prof. Kulik. Przykładami słabych ogniw sypie jak z rękawa. Zmorą posiadaczy telefonów komórkowych z rozsuwaną klawiaturą, czyli tak zwanych sliderów, były szybko zużywające się zawiasy odpowiedzialne za przesuwanie się ruchomych części telefonów. Lekiem na wyjątkowo zawodne niektóre modele Nokii byłyby zawiasy z metalicznych stopów amorficznych – niebywale gładkie, a zarazem trwałe. Teoretycznie z takiego amorficznego stopu można by zrobić obudowę telefonu. Byłaby odporna nie tylko na zarysowania, ale także na rzucanie o ścianę i jeżdżenie po niej samochodem.

Brak postępu w tej dziedzinie część ekspertów tłumaczy w jeden sposób – producentom telefonów nie zależy na ich trwałości, bo mają one dotrwać jedynie do końca promocyjnej umowy, po której aparat zwykle wymienia się na nowy. W Polsce na ogół są to dwa lata. Tymczasem w ojczyźnie Nokii, Finlandii, a także w Norwegii i Japonii, średni czas życia telefonu komórkowego skrócił się do zaledwie ośmiu miesięcy.

Teorię słabego ogniwa bez trudu udało nam się potwierdzić w serwisach RTV i AGD, szczególnie tych nieautoryzowanych i niezależnych. – To było jak zaraza. W ciągu kilku miesięcy awaria programatora zdziesiątkowała jeden z modeli pralki Ardo. Wszystkie psuły się kilka miesięcy po gwarancji – mówi właściciel dużego warszawskiego serwisu AGD. Prosi o zachowanie anonimowości, bo nie chce awantur z producentami. – Kiedyś to każdą śrubkę można było w serwisie wymienić na nową. Obecnie produkowane sprzęty są tak konstruowane, by ich naprawa była trudna, nieopłacalna dla klienta lub wręcz niemożliwa, bo poszczególne części są zanitowane lub wtopione w plastik na amen – mówi serwisant.

Bardzo często najsłabszym ogniwem pralek jest programator. Jakby na złość serwisom programatory poszczególnych modeli jednego producenta potrafią się zaskakująco różnić, a programy do nich trudno zdobyć. – To sprawia, że klienci często słyszą, że bardziej się opłaci kupić nową pralkę, niż naprawić uszkodzoną – wyjaśnia właściciel serwisu AGD.

Za niską wydajność lodówek i zamrażarek często odpowiadają kiepskie uszczelki, które z czasem przestają ściśle przylegać do obudowy. A ich wymiana nie jest taka prosta, jak należałoby się spodziewać. „W lodówce, którą dwa lata temu kupiłem za 1,5 tys. zł, z powodu wadliwej uszczelki zaproponowano mi wymianę całych drzwi za 800 zł" – skarży się użytkownik forum Elektroda.pl skupiającego fachowców z branży AGD i RTV.

Z kolei niezależny serwis laptopów w Warszawie jako słaby punkt komputerów przenośnych wskazuje ich płyty główne. Są tak zaprojektowane, by były nienaprawialne, a w większości wypadków koszt wymiany stanowi trzy czwarte ceny nowego urządzenia. – Jeśli miałbym tropić spisek producentów, to z pewnością są nim manipulacje w BIOS-ie powodujące, że sprzęt szybko się przegrzewa i pracuje mniej wydajnie. Bryluje w tym firma HP. Średni czas życia jej laptopów Pavilion oceniam na pół roku intensywnego użytkowania – mówi szef serwisu komputerowego.

Prawda jest taka, że na skrócenie życia produktu wpływa to, w jakim tempie firmy bombardują nas nowinkami technicznymi, twierdząc jednocześnie, że poprzedni model urządzenia właściwie nie nadaje się do użytku ze względu na swoją prądożerność czy zużycie wody.

Według danych Whirlpoola najoszczędniejsze zmywarki wyprodukowane w 1995 r. zużywały 16 litrów wody i ok. 1,4 kWh prądu do jednego mycia. Najekonomiczniejsze produkty współczesne zużywają 11 litrów oraz 0,9 kWh. Po przeliczeniu na pieniądze zaoszczędzone na opłatach za wodę, ścieki i prąd uzyskamy ledwie kilka złotych miesięcznie. Tymczasem w ciągu 14 lat każdy z czołowych producentów sprzętu AGD przedstawił co najmniej kilkadziesiąt modeli zmywarek, z których każdy nowy miał być rewolucją. Ale zadaniem współczesnych sprzętów domowych jest nie tylko odkurzanie, zmywanie i pranie. Muszą także dowartościowywać nabywców, dawać im poczucie bycia nowoczesnymi i modnymi. – Producenci wolą zaproponować produkt mniej trwały, licząc na to, że na przykład po pięciu latach przekonają klientów do jego wymiany na nowy – mówi Thomas Kolaja.

W branży elektronicznej urządzenia starzeją się jeszcze szybciej. Część ekspertów węszyła spisek w niespodziewanie szybkiej ewolucji iPhona firmy Apple. Premierowy model z 2007 r. nie miał tego, co miało wielu konkurentów – GPS, możliwości kręcenia filmów, przesyłania MMS-ów, nie obsługiwał też połączeń z siecią trzeciej generacji (3G). Niedoskonałości zlikwidowano w dwóch następnych wersjach iPhona. Czy Apple nie mogło lepiej dopracować telefonu, zamiast co rok wypuszczać na rynek jego nową wersję? Pytany o to szef Apple Steve Jobs wyznał: „Dla mnie byłoby najlepiej, gdyby co roku ludzie kupowali nowego iPhona".

– Niechybnie zmierzamy w kierunku cywilizacji „kup i wyrzuć" – ocenia GilesSlade, amerykański dziennikarz, autor książki „Made to break” poświęconej zaplanowanym przez inżynierów awariom domowych sprzętów. Jak twierdzi, w porównaniu z produktami z końca lat 80. czy 90. czas życia nowoczesnych domowych urządzeń jest krótszy o połowę. Jego zdaniem gdyby zamiast stu małych kroków producenci domowych sprzętów mogli wykonać kilka większych, ale rzeczywiście znaczących, to góra elektrośmieci nie rosłaby tak szybko.

Zdzisław Jagodziński, szef największej w Polsce sieci serwisów RTV i AGD – Arconet (przeprowadzają 12 tys. napraw w miesiącu), potwierdza, że czas życia produktów uległ w ostatnich latach znacznemu skróceniu. Według niego, zastosowanie dostępnych już dziś najnowocześniejszych technologii i materiałów pewnie wydłużyłoby czas życia różnych produktów w nieskończoność. Oczywiście przy założeniu, że są użytkowane zgodnie z przeznaczeniem. – Produkt wykonany ze stopów tytanowych, zabezpieczony ogumowaniem przed upadkami, oraz silnik o dużej mocy, którego nie da się przeciążyć. Pewnie nawet znalazłyby się ultralekkie technologie. Tyle że kosztowałby kosmiczne dużo – wylicza Jagodziński. I zaraz dodaje: – Kupowanie domowych sprzętów w standardzie „na całe życie" byłoby śmiertelnie nudne.

Autor: Tomasz Molga